Po porannej zmianie lokum na Hotel Milan (pokoik z balkonem i oknem na kosciol oraz rynek; $14/2os.) caly dzien blakalismy sie po Cuence – pelnym uroku chcialoby sie rzec miasteczku. Jest to jednak 3 co do wielkosci miasto Ekwadoru, chociaz zupelnie sie tego nie odczuwa. Kolonialne budynki, waskie brukowane uliczki, bielone budynki kryte czerowna dachowka, nasze ulubione babuszki w kapeluszach i z dzieciakami w chustach na plecach, targ pelen roznosci, duzo studentow nadajacych tez tej miejscowosci klimatu, artysci… To wszystko czyni z Cuenci bodajze najbardziej atrakcyjne turystycznie miasto. Ponadto samo otoczenie jest rowniez atrakcyjne, bo niedaleko znajduje sie Parque Nacional Cajas, ruiny inkaskiej osady Ingapirca i wioski indianskie. Dobry teren na trekking, jazde konna, rowery itp.
Po sniadaniu przespacerowalismy sie po Av de Noviembre wzdluz brzegu Rio Tomebamba, przy ktorej ciagnie sie szereg bardzo interesujacych domkow z czasow kolonii, docierarajac az do ruin budowli inkaskich Todos Santos (Wszystkich Swietych). Pozniej wracajac wyludnionymi uliczkami pograzonymi w blogiej sjescie, wstapilismy do sklepiku z kapeluszami typu Panama (ponoc nejlepsze z tych kapeluszy mozna zwinac i przeciagnac przez obraczke – jak sie dowiedzielismy, model taki kosztuje okolo $700 i wyrabiany jest w ilosci 1 sztuki rocznie! Tansze mozna kupic juz od $5-8) oraz szukalismy, tradycyjnie juz, almuerzos. Niestety, chyba stalismy sie niewolnikami taniego jedzenia i wszelkich okazji, bo w poszukiwaniu odpowiedniej knajpki przemierzylismy kilka albo nawet kilkanascie ulic. W Cuence jednak ciezko o przyzwoity i tani lokal (zreszta jest ich bardzo malo w ogole). Ostatecznie gnani glodem trafilismy do pewnie najdrozszej restauracji w miescie, gdzie wymeczeni i zrezygnowani pofolgowalismy swoim gustom kulinarnym. A co tam! W koncu wczoraj mielismy naprawde ciezki dzien. Na pierwszy ogien poszly przepyszne pstragi (trucha frita) i salatka z krewetek z warzywami (camaron saltado…), a na dokladke trzy typowe dania ekwadorskie (podawane czesto na sniadania kukurydziane humitas, slodka „babka” quimbolito i najlepszy z nich tamal de maiz z fasola, rodzynkami, kurczakiem i innymi ingrediencjami). Po hotelowej sjescie, wieczorkiem, pojechalismy do centrum handlowego po kilka akcesoriow niezbednych przed opuszczeniem Ekwadoru. Kto wie jak bedzie w Peru… Tak wiec delektowalismy sie doglebnie ostatnimi klimatami ekwadorskimi, bo jutro juz stad zmykamy do Piury po drugiej stronie granicy (przez przejscie w Macarze).
Na razie udaje nam sie pisac na biezaco, ale w zwiazku z tym, ze nie wiemy jak z dostepem do sieci w Peru, moga pojawic sie pewne opoznienia w relacji :-) Prosimy wiec o wyrozumialosc – na pewno nadrobimy :-)
Sciskamy andyjsko!
Mikolaj
lip 31, 2007 -
M&N, w Peru niestety tak jest, troche brudniej, mniej bezpiecznie, etc. Ale Cuzco/Macchu Pichu Wam to zrekompensuje :) Natomiast na dolegliwosci zoladkowe baaardzo polecam Cipro, antybiotyk „na zoladek” ktory stawia na nogi juz w 1 dniu i powinien byc dostepny w Limie. Radze tez pic wylacznie butelkowana wode w Peru, a w gorach odkazac wode jodyna jesli nie ma butelkowanej, a najlepiej mikrofiltr+jodyna. W razie problemow z jakimis pozwoleniami/etc/potrzeby ewakuacji (odpukac) dajcie znac, mam troche dobrych kontaktow w tym kraju. Cala naprzod! :)