Kostaryke zegnalismy w deszczu… Rano zjedlismy ostatnie nasze tak obfite sniadanie, pozegnalismy sie z luksusami i pojechalismy spokojnie na lotnisko do San Jose, gdzie dotarlismy po 5 godzinach. Z samolotu ostatni widok na zielona przestrzen Kostaryki… Lecimy juz teraz w kierunku Panamy, a dalej do Ameryki Poludniowej. W Panamie pobuszowalismy 40 minut w strefie wolnoclowej. Po 1 godz.50 min. lotu wyladowalismy w Ekwadorze. Na lotnisku zetknelismy z egzotyka jakiej nigdy dotad nie widzielismy. Mnostwo ludzi czekajacych na podroznych – ze kolorowymi balonikami, transparentami…Indianie, Metysi, przerozne grupy etniczne… Wszyscy z wielkim skupieniem wypatrywali znajomych twarzy…A byla w tych spojrzeniach taka gorliwosc, ciekawosc, napiecie…i dla nas na pewno egzotyka. Tak przywitala nas Ameryka Poludniowa! Melanz ludzi. Spontanicznosc. Jestesmy w Quito! Posrod tych setek glow dostrzeglismy tabliczke z napisem „Oksza Strzelecki” – czekal na nas kierowca, ktory mial zawiezc nas do Hotelu Cayman prowadzonego przez Polke – p. Haline. Przywitalismy sie z nim i wskoczylismy do samochodu. Odpowiadajac kierowcy na pytanie czy znamy hiszpanski i czy jest to trudny jezyk do nauki przywitalam Quito zdaniem, ktorym Wojtek Cejrowski rozpoczal moj poludniowoamerykanski dziennik podrozy: „Espanol es facil!” Przygoda rozpostarla skrzydla – mijalismy budynki i ulice w Quito, a wszystko nawet noca wydawalo nam sie takie przyjazne i bliskie, a jednoczesnie zupelnie nieznane. Dobra energia miasta. Na 2 pierwsze dni pobytu w Quito zakwaterowalismy sie w Hotelu Cayman na calle Rodriquez 270 w bardzo modnej i tudziez turystycznej dzielnicy Mariscal Sucre. Hotelik bardzo kameralny, pokoje czyste, przy czym cena – jak sie pozniej przekonalismy – zdecydowanie wygorowana ($42 za pokoj 2-os.). Sadzilismy, ze to dobra baza na aklimatyzacje i zdobycie niezbednych dla nas informacji. Jutro zwiedzamy Stare Miasto Quito;-)