Tuz przed opuszczeniem Cuenci poszlismy jeszcze na ostatni spacer. Po prawdzie szukalismy wczorajszego sklepiku z „panamkami”, tymczasem calkiem przypadkiem trafilismy na warsztat je wyrabiajacy. Po obejrzeniu maszyn i techniki produkcji Monia zdecydowala sie kupic jeden z bardzo ladnych modeli, chyba najladniejszych. Ja dwa razy kupowalem i rezygnowalem. Ostatecznie nie wzialem zadnego, bo nie moglbym go zwinac i wsadzic do plecaka. Troche teraz zaluje, tym bardziej, ze nie byly drogie – $15.
Teraz, po 26 godzinach telepania sie autobusami klas przeroznych i na raty, piszemy do Was Kochani z Peru, a dokladnie z miasta Trujillo, ktore lezy mniej wiecej w polowie drogi miedzy granica ekwadorska a Lima.
Z Cuenci pojechalismy do Loja i stamtad, okupujac uprzednio przez 4 godziny kawiarnie, ruszylismy o 22:30 do Peru. W kawiarni pogadalismy z malzenskiem rumunsko-peruwianskim i wysluchalismy odpowiedniej porcji informacji jak to w Peru w porownaniu z Ekwadorem jest niebezpiecznie. Ludzie przemili, szczegolnie Peruwianka, ale facet tez w porzadku – plynnym wloskim dal nam kilka wskazowek na co zwrocic uwage (taksowkarze i falszywe pieniadze). Co do podrozy napisze tylko, ze autobus nocny przewozacy nas przez granice – w porownaniu ze wszystkimi poprzednimi – okazal sie jakims okropnym gratem, gdzie dokonalismy gimastyki, przy ktorej „czlowiek guma” to maly Bubu. Godzina 3:50 stajemy na granicy i dowiadujemy sie, ze… „no sistema”. 40 minut czekania, az zostanie „przywrocony” system obslugujacy ruch graniczny. No nic, nie jest zle bo to znaczy, ze system przeciez w koncu bedzie :-) Tuz przed wjazdem do Peru macha do nas kolejny, starszawy celnik i wprowadza nas do „kantorka”. Bedziemy musieli placic – mysle sobie – ale nie, spisal Monie (paszport, ile ma lat i gdzie pracuje), a po informacji, ze jest „urzedniczka” (empleada) nagle przyspieszyl ruchy, blyskawicznie wbil dwie pieczatki na jej papier, szepczac pod nosem z zadowoleniem muy bien („bardzo dobrze”), a moje dokumenty po prostu oddal bez zbednych formalnosci. Dziwne zaiste… :-)
Przejazd przez granice 4:30, w Piurze 7:00 rano, taksowka na lotnisko i niestety – lot do Limy, w zwiazku z jakimis swietami, mozliwy jest dopiero o 21:00 i to nie z Piury tylko z polozonego o 3 godziny jazdy Chiclayo. I to za $99 od osoby, zadnych znizek! Wobec powyzszego pieknie dziekujemy, wracamy na autobus i o 9:30 ruszylismy do Chiclayo, a po dojechaniu od razu autobusem o 12:00 jedziemy do Trujillo. Byle do przodu! Sama podroza oczywiscie jestesmy lekko zmiazdzeni, ale zdazylismy juz troszke odzyskac energie – od razu po przyjezdzie do Trujillo zameldowalismy sie w hoteliku, odwiedzilismy bank i zjedlismy pizze (44cm!) popijajac „fantastyczna” Inca Kola o smaku gumy do zucia i wscieklym, zolto-zielonym kolorze. Od razu przypomnialy nam sie czasy dziecinstwa, PRLu, oranzady i zbierania historyjek z gum z Donaldem. Lza sie w oku kreci :-)
Pierwszym wrazeniem po wjezdzie do Peru, jest wszechogarniajaca suchosc i „plaskosc”. Oczywiscie, wiadomo, ze pozniej sa Andy, Amazonia i inne krajobrazy na „A”, ale jednak ten pierwszy odbior jest… no, co najmniej sredni. Podobnie jest z miastami. Kazde mijane do tej pory bylo po prostu brudne, chaotyczne i „niegoscinne”. Naprawde wielka zmiana w porownaniu z Ekwadorem. Po czesci tez, to pewnie skutek zmeczenia. Chociaz samo Trujillo zrobilo na nas juz lepsze wrazenie i to pomimo tego, ze dzis na niebie nie uswiadczylismy ani grama sloneczka.
Jutro od samego rana jedziemy zwiedzic ruiny inkaskiego miasta Chan-Chan i kilka swiatyn (huacas), m.in. Smoka, Slonca i Ksiezyca (Dragon, Sol i Luna). Od nazwy huacas pochodza znani w calym Peru i nie tylko huaqueros, czyli „rabusie grobow”, ktorzy czesto o krok przed archeologami dokonuja odkryc nowych, cennych wykopalisk.
Wieczorkiem natomiast ruszamy nocnym autobusem z miejscami do lezenia (bus-cama) do Limy. To tylko nastepne 8 godzin :-) Trzymajcie za nas kciuki!