Po sniadaniu rozmawialismy z p. Halina o wycieczkach na Galapagos. Niestety nie dane jest nam tym razem ich zwiedzenie. Koszt $1000 (najmniej) na osobe znacznie przekracza nasze mozliwosci finansowe. Musialaby to byc odrebna tygodniowa wyprawa, a nie jako jeden z elementow dlugiej wedrowki po Ameryce Poludniowej. Wszelkie zludzenia odnosnie tego temu zostaly rozwiane. Jak sie dowiedzielismy UNESCO podobno chce skreslic Galapagos ze swojej listy ze wzgledu na zbyt duza ilosc turystow odwiedzajacych te wyspy, Byc moze w niedlugim czasie nieliczni tylko beda mogli zobaczyc znajdujace sie tam cuda natury i to za bardzo duze pieniadze. Z roku na rok ograniczana jest liczba turystow dopuszczanych na wyspy Galapagos. Moze nam sie jeszcze kiedys uda tam dotrzec? Chcielibysmy bardzo. Pani Halina rozpisala nam takze w kilku zdaniach plan 2-dniowej wycieczki do dzungli – co zobaczyc, gdzie spac, o jakiego przewodnika pytac. Ale zadnej znizki na nocleg nie dostalismy…

Spakowalismy sie i przenieslimy do innego hostelu Lero Verde usytuowanego o kilka metrow dalej na tej samej ulicy. Warunki identyczne, a cena o polowe nizsza ($10 za os.). Hotel p. Haliny byl najdrozszym miejscem jaki spotkalismy. W planie mielismy wyjazd do wulkanu Cotopaxi, al wychodzac z hostelu zaczepil nas pewien facet i zapytal dokad jedziemy. Odradzil to miejsce na dzisiejsza wedrowke ze wzgledu na pozna godzine. Pojechalismy wiec na Rownik (Polnoc-Poludnie) do Mitad del Mundo. Swoja droga to niesamowite jest, jak czesto na naszej Drodze spotykamy wlasciwych ludzi, we wlasciwym czasie i miejscu…. W autobusie do Mitad del Mundo dwoch handlarzy-komikow prezentowalo scenki kaberetowe rozbawiajac ludzi i ta forma swoistej reklamy zachecali do kupna…batonikow. Przed poludniem zdazylismy zobaczyc jeszcze potezny wygasly krater wulkaniczny Pululahua, z ktorego roztacza sie przepiekny widok na wioske i pola uprawne. Przedziwne jest to, ze ludzie mieszkaja na dnie tego krateru…Jak tylko udalismy sie w droge powrotna do Mitad del Mundo ktrater pokryla gesta mgla.

Na Rowniku przeskakiwalismy z jednej polkuli na druga, zwiedzilismy Muzeum Etnograficzne (wstep – $3 za os.) prezentujace aspekty kulturowe roznych plemion indianskich zamieszkujacych Ekwador.  Ciekawe miejsce.

Po powrocie do Quito, glodni i lekko zmeczeni, ruszylismy na miasto w poszukiwaniu jakiejs knajpki na kolacje, ktora okresla sie tutaj mianem „merienda”. Blakalismy sie dlugo, bo w turystycznej dzielnicy trudno znalezc lokal z niedrogim i dobrym jedzeniem. Ale warto bylo popytac i poszukac! Dwie ulice dalej od centrum tej turystycznej drozyzny trafilismy w koncu do poleconej nam jadlodajni (to chyba najlepsze okreslenie tego miejsca) o nieokreslonej nazwie (bez szyldu). Jest to typowa knajpa dla miejscowych, gdzie „almuerzo” kosztuje zaledwie $1,50. Duzo, tanie i pysznie, czyli to co kazdy podroznik lubi i ceni najbardziej.Zamowilismy sobie pstraga, do tego podawaa jest fasola, ryz i salata. A do picia przepyszny swiezy sok z melona! Miejsce to skupia bodajze ludzi ze wszystkich kregow spolecznych . Nawet policjanci tutaj przychodza zjesc, ale tez i pracowac, bo spotkac tu mozna rozne interesujace typy spod ciemnej gwiazdy. Klimat w tym lokalu bez nazwy panuje pierwszorzedny – luzna atmosfera, ludzie z roznych kregow (przez co mozna poczynic obserwacje spoleczne), przemykajace obok wejscia psy – najwidoczniej zadomowione w tych stronach juz na dobre… I najwazniejsze – smaczne jedzenie! Zadowoleni poszlismy do knajpki „Mango” strzelic sobie po drinku i lodowym deserze.