Pomimo upalu lejacego sie siarczyscie z nieba postanowilismy wypozyczyc rowery i wymknac sie poza resort (zamkniety na 7 spustow) w kierunku pobliskiego Brasilito. W splywajacym zarze dojechalismy droga publiczna do Playa Flamingo, gdzie nie znalismy nic interesujacego. Czarna powulkaniczna plaza, kolejny resort i mnostwo porozrzucanych smieci. Szybko zawrocilismy i pomknelismy z powrotem, tym bardziej, ze rowery moglismy wypozyczyc tylko na 1 godzine, w tym istnial zakaz przekraczania granic resortu! Ale straznicy przy wjezdzie nie wiedzieli nic o tym, wiec moglismy sie spokojnie wymkac. Mozna bylo oczywiscie po godzinie zameldowac sie z rowerem i wypoczyczyc go na kolejna godzine… Tym sposobem uniemozliwiano gosciom organizowanie sobie dluzszych wycieczek rowerowych poza resort… Poznalismy przynajmniej jak wyglada prawdziwe zycie w okolicy, a nie jednie w sztucznym raju stworzonym dla turystow. Po lunchu ( sprobowalam popularnego tutaj drinka daiquiri)strzelalismy z luku („tiro con arco”), w ktorej to konkurencji Norbi znowu okazal sie najlepszy wygrywajac dla mnie czerwona czapeczke. Po tych „actividados” odpoczywalismy przy drinkach na basenie coieszac sie sloncem i klimatem, a wieczorem znowu zawitalismy w restauracji japonskiej na sushi. Bylo pysznie! Wieczorem poszlismy na Tropicana Party, gdzie dalismy sie poniesc latynoskiem rytmom. Fajna zabawa!