Ostatni dzien pobytu w resorcie…. Zamiast odpoczywac w zaciszu gaju palmowego przy basenie Royal Service – jak wiekszosc gosci od tygodnia okupujacych hotelowe lezaki – i poruszajac sie jedynie na trasie: lezak – basen- bar z drinkami – basen – lezak (albo tez w ogole sie nie ruszac i skladac zamowienie kelnerowi) postanowilismy wylamac sie z tego stereotypu i wybrac w podroz do PUNTARENAS – portu, do ktorego kiedys zacumowal Pawel Edmund Strzelecki. Nasz poranek przeciagnal sie az do 10.30. O tej porze zawitalismy w recepcji, gdzie jak sie jeden z bellboysow dowiedzial dokad zamierzamy jechac, ze zdziwieniem stwierdzil, ze od pieciu lat odkad tutaj pracuje nie zdarzylo sie, zeby ktokolwiek z gosci opuszczal mury tego resortu wybierajac sie w podroz dokadklwiek lokalnym autobusem….Noa tak, kazdy woli leniuchowac w basenie i na lezakach. A my wolimy rzygody. Dowiedzileismy sie przy okazji, ze podroz do Puntarenas powinna zajac nam w jedna strone okolo 3 godzin. Uznalismy, ze czasowo nie jest to az tak dlugo i moze nawet zdazymy na kolacje, potem poplywamy w basenie i na pozegnanie rajskiego wypoczynku wypuijemy po drinku „Pura Vida!”. jak sie pozniej okazalo bylo to bardzo optymistyczne zalozenie… Kiedy opuszczalismy to wspaniale „luksusowe wiezienie” przemieszczajac sie do glownej bramy wjzdowej melexem z wiatrem we wlosach, czulismy rodzaj szczegolnej ulgi i odrobinke pozytywnej adrenaliny zwiazanej z esploracja nowych terenow. Po przekroczeniu obszaru resortu Paradisus Playa Conchal cudownie zlote przepaski na rekach ze znaczkiem SR stracily swa „moc”, wtapiajac nas w zwykla codziennosc i pozbawiajac calkowicie zludnego poczucia wyjatkowosci, jakie kazdego dnia starano sie nam okazywac w hotelu. A my wolimy zamiast tych „ceregieli” i prawdziwy kontakt z mieszkancami Kostaryki – telepanie sie z nimi w przepelnionym autobusie, zamienianie kilku zdan, doswiadczanie w jaki sposob zyja, pracuja i bawia sie. Jeden dzien w ciaglej podrozy lokalnymi srodkami transportu z 1,5 godzinnym przystankiem w Puntarenas przyblizyl nam pojecie o zyciu „ticos” bardziej niz 7 dni spedzonych w bardzo urzekajacym, ale i hermetycznym resorcie. Kostarykanczycy sa zywiolowi i zawsze na mile spojrzenie odpowiadaja usmiechem. Chetnie tez daja sie fotografowac. Jesli chodzi o plec meska, to interesujaca jest fizjonomia i gestykulacja, zwlaszcza mlodych chlopcow: szybkie ruchy glowa, przenikliwe, zywe spojrzenia i nieustanne lekkie pobudzenie wynikajace zapewne z goracego, egzotycznego klimatu. Dziewczyny, kobiety sa bardzo ponetne i kuszaco eksponuja swoje kobiece ksztalty. Przy czym ta kobiecosc jest pelna, proporcjonalna i bardzo seksowna. Duza role w image´u pelnia tutaj – dziwne, a jednak! – okulary przeciwsloneczne. W ogolnym odbiorze Kostaryka nie sprawia wrazenia bardzo biednego kraju, raczej zaniedbanego. A jesli pojawia sie bieda to raczej w kontekscie mijanych ubogich hacjend, brudnych uliczek i zasmieconych przydroznych rowow. Brakuje w Kostaryce poczucia estetyki i dbalosci o czystosc, pomimo tego, ze ten kraj podobno ma bardzo wyoko roziwnieta swiadomosc ekologiczna – najbardziej posrod wszystkich krajow Ameryki Lacinskiej.
Z Playa Conchal do Liberii jechalismy 2 godziny, a mielismy do celu dobrnac po 45 min. Przekonalismy sie po raz pierwszy co tak naprawde znaczy „manana” w praktyce… jesli chodzi o komunikacje miejska to CZAS jest pojeciem bardzo wzglednym, niemal abstrakcyjnym – ROZCIAGA SIE….. – zdaje sie, ze autobus nigdy nie przyjezdza o zakladanej w rozpisce porze. Trzeba to miec na uwadze. Pierwsza podroz autobusem z miejscowymi wprawila nas niemalze w euforie… W koncu – po tygodniu ekskluzywnego zycia – przygoda! Na dworcu autobusowym w Liberii osaczyl nas tlum Kostarykanczykow – wsrod podroznych mnostwo handlarzy, babuszek oferujacych owoce i napoje,dziadkow proszacyh o pieniadze, mnosto dziwakow, a przy tm wszystkim ogromny metlik. Po raz pierwszy zetknelam sie z „banos” – prowizorycznymi toaletami, szukajac ich usilnie, bo nie byly oznakowane. W miedzyczasie do Norbiego przyczepil sie jakis dziadeczek i zaczal konwersacje- skad jestesmy, a ze jego corka mieszka w Szwajcarii itd… POmyslelismy sobie: o jaki sympatyczny, otwarty dziadeczek, brakuje mu pewnie rozmowcy, lubi sobie pobajdurzyc…Okazalo sie jednak w finale, ze wcale nie bylo to z jego strony bezinteresowne zagadniecie do obcokrajowcow (niestety odznaczajacyh sie w tlumie), bo zegnajac sie z nami nie omieszkal poprosic o jakiegos „centaka”. Takie nasze pierwsze male rozczarowanie… Z Liberii do Puntarenas jechalismy kolejne 3 godziny (o 1,5 godz. dluzej niz powinnismy) mijajac po drodze roznorodne „obrazki” z zycia Kostarykanczykow. Przystanki tutaj sa bardzo umowne – bardzo prowizoryczne i oczywiscie bez zadnego rozkladu jazdy, a najczesciej przystanek jest tam, gdzie czlowiek przy drodze kiwajacy dlonia do kierowcy lub grupka ludzi.
Poznym popoludniem znalezlismy sie w Puntarenas – miasteczku portowym, do ktorego przybyl kiedys Pawel Edmund Strzelecki. Puntarenas to miasto nastawione na turystyke, ale obecnie jest mocno zaniedbane, co dostrzec mozna w okolicach glownej, ciagnacej sie przez 2,5 km promenady. Mijalismy zniszczone budynki z czasow kolonialnych pamietajace jeszcze zapewne lata pobytu w porcie Pawla Edmunda, fragmenty zdewastowanych obiektow…W szybkim biegu zwiedzalismy wybrzeze Puntarenas chcac zdazyc na autobus do Liberii. Przemykalismy wraz z promykami zachodzacego slonca pomiedzy tlumami ludzi, ktorzy akurat dzisiaj swietowali, karuzelami, kramami z roznosciami…Mielismy szczescie, bo trafilismy na lokalny transport do miejscowosci Barranca, stamtad mielismy jechac do Liberii. W ogromnym scisku wsrod miejscowych dobrnelismy do Barranci, oczywiscie 40 minut pozniej niz powinnismy. nTam niemalze czekal na nas autobus do Santa Cruz, ale nie wskoczylismy do niego chcac jechac do Liberii, poza tym kierowca nie chcial nam nic tlumaczyc i szybko ruszyl zostawiajac nas o zmroku na ulicy. Okazalo sie jednak, ze z Liberii juz kursuja autobusy do Playa Conchal i latwiej nam bedzie dojechac do resortu przez Santa Cruz i stamtad taksowka do celu. Czekalismy wiec wieczorem na przystanku w Barrance na kolejny autobus do Santa Cruz – 45 minut(!). Przyjechal owszem, ale i tak musielismy jechac przez Liberie – trasa 3-godzinna. W okolicy Santa Cruz wynegocjowalismy z taksowkarzem (nielicencjowanym) przejazd do Playa Conchal za $25. Przed polnoca lekko wyczerpani bylismy na miejscu. W pokoju hotelowym czakal na nas na lozku prezent od MariiCruz wraz z milym listem i pozdrowieniem „Pura Vida!”. Szybkie pakowanie i jutro zegnamy Paradisus Playa Conchal i Kostaryke…