Wlasnie siedzimy sobie w biurze Ojca Ryszarda i przygotowujemy sie do drogi – cel: Kanion Colca (w 1981r. zdobyty przez polska grupe kajakarska, co zostalo odnotowane w Ksiedze Rekordow Guinessa, wszelkich mozliwych technicznych magazynach i ksiazce). Ksiadz Ryszard jest dyrektorem centrum salezjanskiego im. Jana Bosco (CEO) i tym samym ma wiele spraw na glowie (cala fabryke) – czasem pewnie zbyt wiele, wiec na razie zajelismy sie soba.
Po dluzszej chwili przyszedl po nas Pan Edward (dla wszystkich Edek, przemily facet), ktory na stale mieszka w Chicago i zaprosil nas na lunch przed wyjazdem. Restauracja okazala sie strzalem w.. wrecz w 20-tke :-) Naprawde nie spodziewalismy sie, dla nas to duza radosc! Byla alpaka, swinka morska (w smaku pomieszanie kurczaka z.. sam nie wiem z czym), pisco, zapiekana juka, bob (tu to rzadkosc z tego co widzimy), ryby, herbatka z lisci coca (faktycznie jezyk lekko cierpnie, ale tylko po pogryzieniu lisci – przywieziemy to sprobujecie) – jednym slowem, prawdziwa uczta!
Droga do kanionu jest przepiekna – ta przestrzen, kolory, pola uprawne na tarasikach wspinajacych sie wysoko na wzniesienia, widok na odlegle wulkany, cos niesamowitego. W pewnym momencie wspinamy sie na najwyzszy punkt na przeleczy, wysiadamy a przed nami roztacza sie widok jak z innej planety. Wszedzie jak okiem siegnac poustawiane piramidki z kamieni. U nas w gorach tez sie zdaza spotkac cos takiego, ale tu, wyobrazcie sobie, nie ma na ziemi ani jednego, wolno lezacego, kamienia! Nic z czego by mozna ustawic kolejna piramidke, a jest tu ich chyba kilka tysiecy! W koncu jednak udaje nam sie znalezc kilka kamieni (pewnie z rozsypanych piramid) i ustawiamy swoje – dwie, mizerne, ale sa! Pozniej za rada ksiedza Ryszarda stajemy na skale i rozposcieramy rece jak antena – ponoc w ten sposob sciaga sie energie… kosmiczna… Monia chyba sciagnela wiecej ode mnie, bo na tej wysokosci (musze sprawdzic ile to bylo, ale cos powyzej 4500m n.p.m, albo okolo 5 tys.) po kilku podbiegnieciach z aparatem zaczyna brakowac mi tchu. Lykam polopiryne (kwas acetylosalicylowy) i wypilem kawe, ale pomaga tak sobie – moze bez, byloby gorzej? Z tego punktu widac tez panorame z 5 wulkanami wokol – w polaczeniu z kopczykami z kamieni i zachodzacym sloncem to naprawde widok nieziemski.
Po zachodzie slonca dojezdzamy do Chivay – wioski oddalonej od kanionu o kilka kilometrow. Na wjezdzie wszyscy turysci placa 15 soli, ale ksiadz Ryszard kaze nam udawac, ze spimy i w ten sposob, po kilku zdaniach ze straznikiem przy szlabanie (ze jada ksieza i rodzina – a nie turysci) dostajemy sie do miasta za darmo. W Chivay przenocujemy, zeby sama „Colce” zaatakowac jutro od samego rana (musimy wstac okolo 5:30, zeby zdazyc na ogladanie kondorow, ktore maja w zwyczaju pojawiac sie nad kanionem okolo 8:00). Zanim jednak udamy sie na spoczynek jedziemy na oddalone o 3km cieple termy (wstep 10 soli) gdzie jako ostatni plawimy sie przez okolo godzinke. Mmmm… ale dobrze!
Po goracych zrodlach czas na kolacje, na ktorej ksiadz Ryszard snuje ciekawe opowiesci – o ludziach, ktorzy przeplyneli Colce, o Inkach, ktorzy kierowali sie trzema zasadami (nie kradnij, nie klam, nie len sie) i o Paititi (a ja wlasnie jestem na etapie czytania ksiazki Palkiewicza!). Och jak ja bym tak posluchal wiecej na te arcyciekawe tematy…
Przez ten caly czas poznalismy sie wszyscy blizej. Ale mamy szczescie – ludzie przez nas poznani sa fantastyczni (dobra, wiemy, ze pewnie to przeczytacie, ale tak jest w rzeczy samej :-)). Zostalismy zaproszeni do grupy, ktora sklada sie ze wspomnianego juz wspanialego ksiedza Ryszarda (Ryska), zabawnych i przesympatycznych ksiezy: Jacka (jak ma na wizytowce: proboszcz trzech parafii i 8 kosciolow w Niemczech) i Krzyska (Poznan, Winogrady), podrozujacych i obeznanych Pania Zosie i Pana Janka oraz wspomnianego tez Pana Edka, czlowieka z sercem na dloni, oraz dwoch jego synow – Daniela i Edka :-) Cala druzyna przesympatyczna i cokolwiek by napisac bedzie za malo. Poznalismy sie i polubilismy na tyle, ze te „Pan” i „Pani” pisze tylko dla porzadku w dzienniku :-)
Jutro pobudka skoro swit i nareszcie kanion! Dobrej nocy!
PS. pisze ta notatke 11.08 z Cusco, wiec nie wszystko pamietam, a na pewno nie tak jakbym chcial, ale spedzilismy te kilka dni wsrod tak milych ludzi i tak ciekawie, ze nie mielismy czasu prowadzic notatek na biezaco. Bedziemy jak zwykle uzupelniac je na ile czas pozwoli.
przybka
sie 10, 2007 -
Cześć!
pozdrowienia z WCO!!
przyjemności na dalszą część wyprawy!!!!
Aga
sie 10, 2007 -
Pozdrowionka od rodzinki Kolodziejów.Trzymamy za Was kciuki!bARDZO CIEKAWY OPIS WYDARZEŃ.SWIETNY DZIENNIK!cZEKAMY NA DALSZE WIADOMOŚCI.ŻYCZYMY ZDROWIA!!