Pobudka wczesnie rano, okolo 6.00, szybkie sniadanie i wyjazd do kanionu. Po drodze mijamy naprawde przepiekne widoki, tarasowe pola uprawne, skaly, od czasu do czasu kunsztownie ubrane kobietki w haftowanych kapeluszach(nasza cepelia przy nich wymieka). Co ciekawe tu wszystkie „wiesniaczki” nosza kapelusze, calkiem jak faceci, ale ci drudzy troche inne – w Ekwadorze obie plcie nosza takie same fasony.
Nad kanionem mnostwo turystow – kazdy chce zobaczyc od rana kondory – nic dziwnego, my tez :-) Na razie ptakow brak, ale za to widoki swietne. Kanion Colca jest najglebszym kanionem na ziemi – dwa razy glebszy od kanoiny Colorado. Niesamowite jest tez to, ze jestesmy tu z polska grupa, jakby symbolicznie.
Okolo 8.00 pojawiaja sie kondory – smiejemy sie, ze chyba je wypuszczaja o okreslonej godzinie z dna kanionu z klatek – no tak to wyglada. Ptaki robiua kilka okrazen nad glowami zeby po okolo godzinie zniknac za gorami.
Wracamy do naszego hostelu (Intiwasi) na obiad w formie bufetu, po czym robimy senna sjeste na laweczce na glownym placu przy akompaniamencie krzykow dzieciakow i ogolnej krzataninie autochtonow. Polubilismy ich obserwowac. Sloneczko przyjemnie grzeje kosci, ktore na tych wysokosciach juz od kilku dni sa zmarzniete. Na placu jest pomnik poswiecony Polakom, a nieopodal jest Avenida Polonia :-) Milusio.
Sjesta sjesta, ale ruszamy na baseny termalne. To nasze drugie podejscie po wczorajszym – rownie udane, moze nawet bardziej. Z ciut chlodnego basenu przenosimy sie do naprawde goracego. W slad za nami przenosza sie tez coraz wieksze rzesze Niemcow (bez skojarzen :-)) i Francuzow. Te dwa narody najczesciej mozna spotkac w Peru. Gdzie jestescie Polacy?! O, pardon, przypomnialem sobie – byla jedna rodzina z kraju – zwracam honor :-) W basenie czas uplywa na ro0mowach z Jankiem o zyciu w Kanadzie, czasach jego podrozy z zona itp. Bardzo bardzo sympatycznie.
Po basenach czeka nas wielka niespodzianka. Otoz nasi ksieza zostali poproszeni o poprowadzenie mszy w kosciele przy placu glownym. Niesamowite wrazenie, trzech polskich ksiezy w peruwianskim kosciele prowadzi msze po hiszpansku :-) Najbardziej zdziwilo mnie to, ze wiele babuszek poszlo sie wyspowiadac po hiszpansku do ksiedza Krzysztofa, ktory, wiem, ze wiele rozumie, ale chyba nie mowi w tym jezyku. Mowi za to po wlosku. Dogadal sie bezblednie :-) Ksiadz Ryszard byl prowadzacym i najbardziej rozmieszylo wszystkich, kiedy podczas przyniesienia darow (wino, ananasy, bulki, winogrona) ksiadz Ryszard na widok wina zazartowal „to dla mnie?”. Ksiadz ma bardzo dobry kontakt z wiernymi, tutaj grunt to mowic do ludzi z zarliwoscia, pytac ich o cos wprost i umiec czasem zazartowac. Ciekawe i inne niz u nas jest przekazanie sobie znaku pokoju – wszyscy podchodza do najblizszych sasiadow, nie tylko do tych zaraz obok. Druga roznica jest podnoszenie rak podczas „Ojcze Nasz”, trzecia – swiecenie wiernych po mszy.
Po mszy zrobilismy wspolne zdjecia przed oltarzem – wszyscy obecni w kosciele, nawet pies sie przypaletal, ale nikto go nie wygonil bo okazalo sie, ze to pies tutejszego proboszcza (nie zdazyl na msze, wiec poprosil telefonicznie naszych ksiezy). Ktoz by pomyslal, ze tu w Peru, w Chivay bedzie miala taka msza z udzialem Polakow – czyz to nie jest niesamowite? :-)
Na kolacje poszlismy do pizzerii, gdzie przy stole podzielilismy sie na czesc swiecka (polsko-amerykansko-kanadyjsko-niemiecka) i czesc sakralna (ksieza polscy i peruwianscy). Bylo pysznie!
Bardzo udany dzien!