Od rana pojechalismy mototaxi (taki motorek z miejscem dla dwoch pasazerow z tylu) do muzeum w Ica. Szczerze powiedziawszy juz mi sie troche znudzilo ogladanie „skorup”, czyli ceramiki wszelakiej, ale skoro ma to byc najciekawsze muzeum w Peru to czemu nie. Faktycznie – najciekawsze sa zmumifikowane ciala, chowane przez kulture Nazca i Wari w bardzo ciekawy sposob, na siedzaco z nogami pod broda, zawiniete w kilka warstw plecionych, roznokolorowych tkanin. Zachowane perfekcyjnie (jak na mumie) – maja nawet wlosy. Ogladajac dalsza czesc zbiorow okazuje sie, ze w 2004 roku muzeum obrabowano z 4 cennych tkanin – kazda warta $1mln. Wielka szkoda.
Po muzeum pojechalismy do pobliskiej, ukrytej w wysokich wydmach oazy Huacachina. Na pierwszy ogien poszla deska i sandboarding. No dobra, przyznaje sie, ze tak jak radze sobie na sniegu, tak na piasku i na tej desce (jakas dykta z wiazaniami z paskow) poradzilem sobie co najwyzej dostatecznie. Wprawdzie nie koziolkowalem, ale prewdkosci tez zadnej nie moglem nabrac, mimo, ze startowalem z najwyzszej wydmy, na ktora wejsice kosztowalo mnie kolejny siwy wlos (no prawie). Monia za to, wspiela sie zwinnie jak kozka, po czym najpierw probowala zjechac na reklamowce (zapomnijcie!), a pozniej na brzuchu na mojej desce. Ostatnie dobrze jej poszlo, no ale nie mialem watpliowsci po tym co widzialem w Misji Martyna, kiedy to zasowala raczo po wydmach w Maroku :-)
Oaza nie jest duza, wiec troche pochodzilsimy, troche odpoczelismy na hamakach w knajpce „na nalesniku”, zeby w koncu poodpoczywac na piaskach. W trakcie powrotu weszlismy do sklepiku, gdzie wytwarzal i sprzedawal swoje dziela (naprawde fajne) mlody indianin, kupilismy ladny wisior i worcilismy do Ica.
Na koniec z Ica autobusem 2 godzinki do Nazca i wlasnie kladziemy sie spac, zeby jutro od rana (najdalej po poludniu) poleciec samolocikiem typu Cesna na 40-minutowy lot nad slynnymi liniami. Ponoc jest bardzo wielu turystow, ale sprobujemy sie gdzies „wbic”. Na pewno sie uda, bo chcemy tez jutro wyruszyc do Arequipy, gdzie jestesmy wstepnie umowieni na Kanion Colca z ksiedzem Ryszardem, a jazda autobusem trwa 8 godzin! No zobaczymy.
Tymczasem borem lasem!
PS. ale marza nam sie mlode ziemniaczki z koperkiem, gzik, zupka pomidorowa i ogorkowa, zwykly schabowy… Ale z Was szczesciarze! :-)
Justyś
sie 5, 2007 -
Hej hej:) Łobuziaki, po co Wam ziemniaki?;) po powrocie zapraszam na pysznego schaboszczaka mojej Mamy,a póki co korzystajcie z tamtejszych pyszności! Hmm… deska, piasek… zazdroszcze -przypomniało mi sie Maroko, Monci wspomnienia też pewnie wróciły. Jak będziecie przelatywać nad koliberkiem pstryknijcie dla mnie fotke;) buziaki moi Podróżnicy :*