Jest niedziela, a wiec dzien, w ktorym warto odwiedzic znany Targ w Pisac! Mamy wielkie nadzieje z nim zwiazane. W zasadzie nie pomylilismy sie – z tym, ze trzeba sie bardziej targowac, bo ludzie tu sa baaardzo rozpieszczeni przez turystow… no szkoda.
W miedzyczasie zakupow zafundowalismy sobie lunch u miescowej babuszki. Niewielu turystow je u tych gospodyn, a przeciez to czasem lepsze kucharki niz te zatrudniane w turystycznych restauracjach. W kazdymbadz razie bylo pysznie!
Po odwiedzeniu wiekszosci stoisk i kupieniu kilku ladnych pamiatek pojechalismy do ruin nad miasteczkiem. No nareszcie cos dla mnie! Uwielbiam ruiny, w odroznieniu od „skorup” :-)) No ale do rzeczy. Ruiny sa olbrzymie, ciekawe czy dorownuja tym z Machu Piccu, bo na oko tak moze byc. Rozlegle tarasy uprawne, dobrze zachowane ogoromne czesci swiatyn i mieszkan, tunele w skalach i sciezki prowadzione wysoko na skraju przepasci – alez tu musialo toczyc sie zycie! Cale zwiedzenie ruin zajmuje nam czas do zmroku – mielismy w planach odwiedzenie jeszcze 3 miejsc z podobnymi wykopaliskami, ale niestety, Pisac nas oczarowalo na dluzej niz zamierzalismy. Po zejsciu z ruin do misasteczka (mozna tez wejsc, ale chcielismy nadrobic z czasem, wiec tylko zeszlismy) spotkalismy babuszke, ktora recznie wyciskala swiezy sok z pomaranczy – co za ulga i radosc! :-)
O zmroku wracamy do naszego cuskanskiego hostelu, tym razem, zmienionego z Del Inca na tanszy – Inti costam :-) (40 soli za noc!)