Od rana zwiedzilismy w Cusco twierdze Koricancha (lub jak inni pisza Qoricancha), skadinad baardzo ciekawa – to wlasnie tu wisi obraz, gdzie Matka Boska karmi tryskajacym mlekiem z piersi jednego ze swietych. Cala twierdza osadzona jest na murach zbudowalnych jeszcze przez Inkow, co robi naprawde bardzo dobre wrazenie – w srodku sa jeszcze pozostalosci inkaskie, na ktorych mozna swietnie przesledzic w jaki sposob obrabiali kamienie. Koniecznie musze dokladniej poznac ta technike, bo czasem wydaje mi sie, ze czlowiek wspolczesny mialby problem z wycieciem w kamieniu skomplikowanych otworow, a co dopiero Indianie, niezwykli, ale jednak Indianie. Zdumiewajace i tyle.

Z Koricanchy pojechalismy na dworzec aurtobusowy. Mielismy plan, zeby pojechac z przewoznikiem „Inka Express”, ale po pierwsze okazalo sie, ze ma siedzibe kilka ulic dalej, po drugie, ze przejazd kosztuje okolo $45/os, a po trzecie, ze jedzie tylko od rana. WYbralismy Inka Express, bo jeszcze w Limie dowiedzielismy sie od pani Moniki, ze jest to jeden z przewoznikow, ktorzy zatrzymuja sie na zwiedzanie twierdzy Wirakoczy (bialego boga), ktora usytuowana jest przy drodze do Puno. Wobec powyzszego niestety zrezygnowalismy i zalapalismy sie na zwykly autobus, ktory ruszal o 13.30.. teoretycznie. Godzine pozniej dowiedzialem sie od takiego „typka”, ze pojedziemy o 15.00 (pewnie nie mieli odpowiedniej ilosci pasazerow, wiec sobie czekali.. a my z nimi) i wtedy „nie dalem rady”. Poszedlem do kasy i grzecznie acz z naciskiem spytalem dlaczego jedziemy o 15, na co stojacy obok kierowca jak oparzony zaczal mnie zapewniac, ze „nie, nie o 15! Juz jedziemy!”. No i faktycznie, ledwo zdazylem za nim do autobusu – alez ja mam sile persfazji ;-)

Towarzystwo w autobusie jak zwykle wyborowe, od milczacych „typkow” przez pojedynczego bialego podroznika az po ciagle zartujaca z biletera sympatyczna babuszke, ktora nakupila chleba jak na caly tydzien i wiozla go pod siedzeniem razem z cala reszta innych „tobolkow”. Skoro nie moze byc punktualnie to przynajmniej jest wesolo :-)

Do Puno przyjechalismy poznym wieczorem, po 21.00 (okolo 6h jazdy, a ostatnie 2h po drodze, ktora nadawalaby sie do produkcji wibratorow, za przeproszeniem… cos niemozliwego, oka nie mozna bylo zmruzyc), i pojechalismy do polecanego w przewodniku hostelu Los Pinas, jako majacego bardzo mila obsluge i grube koldry :-) Niestety nie mieli juz miejsca, ale dwa domy dalej byl wolny bardzo przyjemny pokoik w hostelu Margarita. Wlasciciel przesympatyczny, a nocleg za 55 soli wraz ze sniadaniem. Jednym slowem, calkiem niezle, wrecz wysmienicie.

Dzis szybko spac, bo jutro uderzamy na plywajace po Titicaca wyspy Uros, a pozniej Amantani i Taquile. Juz nie mozemy sie doczekac! Dobrej nocy!