Przedczoraj po 24 godzinach lotu (Berlin – Frankfurt – Singapur – Sydney) wyladowalismy na  lotnisku w Sydney. Juz na wstepie poczulismy znany juz nam australijski luzik – w stroju i zachowaniu. Mozna go przyrownac do plazowej atmosfery – po terminalach snuja sie wysportowani Australijczycy, glownie surferzy badz koszykarze, w gatkach plazowych, T-shirtach i japonkach, usmiechnieci od ucha do ucha. Stwarza to wrazenie panujacych tu wiecznie wakacji, a tego wlasnie nam potrzeba! Rzezki poranek, powietrze znad oceanu i ostre slonce dodalo nam skrzydel i mimo dlugiej podrozy (im czesciej podrozujemy tym objawy jet-lagu sa przez nas coraz mniej odczuwalne), czulismy sie wspaniale. Na lotnisko przyjechal po nas Kacper, ktory mieszka juz 3 lata w Australii. Tak sie zlozylo, ze kilka dni temu przeprowadzili sie z zona Roma do domku nas oceanem, tak wiec po kapieli wyruszylismy na cudowna plaze z cieplym piaskiem. Widok surferow pobudzil Norbiego, ktory wyobrazil sobie jak to po pracy bierze deske pod pache i biegnie pobujac sie na falach… Po prostu pyszny klimat! Wieczorem pojechalismy na tajskie jedzenie (porcja ok.10$). Co ciekawe, w Australii bez problemu mozna wnosic do knajpy wino, piwo badz jakikolwiek inny alkohol. Wspaniale rozwiazanie! Wieczorem podjechalismy pod opere, pospacerowalismy po glownych ulicach Sydney i w dzielnicy Chinatown wstapilismy na herbate chinska ze slodkiego ziemniaka z kokosowymi zelkami.Hmm, calkiem niezla.

Wczoraj o 8:50 z krajowego lotniska w Sydney polecielismy liniami Virginblue do Launceston na Tasmanii. Nie sadzilismy, ze czeka nas tutaj taka niespodzianka pogodowa!!! Silny wiatr, zimnica i deszcz – koszmar! Zwial nam austobus do centrum , myslelismy, ze jezdzi czesto, stad nie spieszylismy sie z wyjsciem z lotniska, tylko zbieralismy ulotki informacyjne o Tasmanii. Okazalo sie, ze na nastepny autobus musimy czekac 2 godziny! Zlapalismy wiec stopa – zabral nas John i odwiozl do samego centrum informacyjnego w Launceston (14 km). Swoja droga to calkiem dobre rozwiazanie – wiekszosc ludzi zabiera sie przeciez z lotniska do centrum. Po co placic 12$/os. za bilet? Tym sposobem stwierdzilismy, ze Tassies (Tasmanczycy) to bardzo sympatyczni ludzie. Launceston okazalo sie prowincjonalnym miastem (mimo, ze drugim w Tasmanii co do ilosci mieszkancow) – czy to mozliwe, zeby byly tutaj tylko 3 hostele dla backpackersow? Na dodatek dwa z nich totalnie zaladowane. Ostatecznie w STRUGACH DESZCZU ni to przeklinajac pod nosem, ni smiejac sie z tej sytuacji, doczolgalismy sie do hostelu „Arthouse”, gdzie za 65$ zabukowalismy nocleg. Drogo, ale nic innego nie bylo. Mamy nadzieje, ze dalej bedzie taniej. Poza tym jak tylko wypozyczymy samochod, bedziemy mniej uzaleznieni od noclegow w hostelach. Pogoda podobno ma sie zmienic, wiec moze bedzie okazja na rozbicie namiotu gdzies w trasie. W hostelu zmeczeni podroza i zahipnotyzowani odglosem szalejacego za oknem wiatru z deszczem, zasnelismy snem glebokim, wyjatkowym, zapominajac nawet o obiedzie.

Dzisiaj po sniadaniu (pierwsze australijskie sniadanie smakowalo nam wyjatkowo dobrze, bo pojawilo sie w koncu slonce!)  ruszylismy do Domu Polskiego w Launceston, ale otworzyl nam maly dziadeczek, ktory nie bardzo orientowal sie w tematyce Pawla Edmunda Strzeleckiego – dal nam nr tel. do prezesa. Poszlismy wiec do biblioteki znalezc troche informacji o Strzeleckim – interesowala nas glownie jego trasa po Tasmanii. Okazalo sie, ze jest to nawisko powszechnie tutaj znane i bardzo cenione. Wlasnie siedzimy zatopieni w ksiazkach o Strzeleckim – znalezlismy tutaj bogaty material naukowy i…wzbudzilismy nie lada jaka sensacje! Ba, wszyscy pracownicy zaangazowali sie w szukanie informacji o Strzeleckim,  zrobiono nam zdjecie do newslettera biblioteki, a jutro zaproszono na wywiad do lokalnej gazety…Tak wiec zabawimy tutaj jeszcze jeden dzien, studiujac materialy o naszym podrozniku. Jeszcze jedna wiadomosc – mielismy przyjemnosc trzymac w dloniach pierwszy egzemplarz dziela Strzeleckiego „Fizyczny opis Nowej Poludniowej Walii i Ziemi Van Diemena” z 1845 r. z autografem samego Strzeleckiego, ktory przeslal autorski egzemplarz do biblioteki w Launceston w 3 lata po odbyciu swojej podrozy po Tasmanii!!! Oprocz tego trafilismy na „The Tasmanian Journal of Natural Science” w dwoch tomach z 1842 roku (w latach 1840-1842 Strzelecki przemierzal Tasmanie!) oraz z 1846.

Wlasnie zasypano nas kolejnymi ksiazkami o Strzeleckim i skserowanymi artykulami.Dzisiaj studiujemy, w planach mamy tez trase po Launceston po miejscach, gdzie byl Strzelecki. Burcza nam juz brzuchy z glodu, ale twardzi jestesmy ;-)