Wspaniaaaale minal nam lot, ktory w sumie trwal 23 godziny. Podobnie 8 godzin spedzonych na lotnisku we Frankfurcie i w Singapurze. Jasminka wiedziala jak sie zachowac w samolocie – spala albo rozgladala sie ciekawa nowosci, a wibracje dzialaly na nia kojaco! W zasadzie podroz zaczela nam sie z przygodami, bo na poznanskiej Lawicy stawilismy sie dopiero 40 minut przed wylotem (pelny luzik) i jako ostatni zostalismy odprawieni.Uniknelismy przez to czekania na wylot i od razu przeszlismy do samolotu. Lecielismy liniami Luthansa – nasz Kociak zalapal sie juz na swoje pierwsze gadzety samolotowe rozdawane dzieciakom. 1,5 godziny lotu minelo nam blyskawicznie – Minia przespala caly przelot u mnie na kolanach. We Frankfurcie 4 godziny szybko uplynely nam na przemieszczaniu sie, sprawach organizacyjnych, buszowaniu w strefie wolnoclowej i odpoczynku. Probowalismy zalapac sie na I klase na lot do Singapuru, ale niestety wszystkie miejsca byly wykupione (dowiedzielismy sie, ze czasami jak sa wolne, to majac dziecko mozna starac sie o I klase). Lot z Frankfurtu do Singapuru liniami Singapure Airlines trwal 12 godzin i byl bardzo przyjemny :) Mince stewardesy zainstalowaly lozeczko tuz przed naszymi siedzeniami, a my cieszylismy sie z duzej przestrzeni, która nam zostala na wygodne rozlozenie nóg. Minia w ogole nie plakala – spala albo badala wzrokiem otoczenie, ukojona lagodnym kolysaniem i wibracjami. Z karmieniem nie mialam problemu – doszlam do perfekcji w przystawianiu jej do pierwsi w miejscach publicznych, korzystajac z chusty. Generalnie wspolpasazerowie mogli tylko dostrzec maly lepek poruszajacy sie pod chusta oraz uslyszec od czasu do czasu dzwieki ssania i cmokania. Dla Minki – jak sie okazalo – najwazniejsza byla obecnosc zadowolonych i spokojnych rodzicow oraz latwy, calodobowy dostep do piersi ;) Zniosla ten lot wzorowo! Dla nas jedyna niedogodnoscia byla koniecznosc wyciagania jej z lozeczka przy turbulencjach i przypinania do pasów. Stewardesy przestrzegaly tych zasad, wiec czesto bylismy wybudzani i proszeni o wziecie na rece malenstwa. Przez kilka godzin spalismy smacznie w trojke :) Z przewijaniem nie bylo problemu, bo w samolocie jest na to odpowiednie zaplecze i nie jest to uciazliwe. Ba, proponowano nam takze pieluszki, bo tez sa dostepne na pokladzie. Podano nam do jedzenia wieprzowine z makaronem i warzywami na parze, buleczki z serem zoltym, seafood w sosie vinaigrette i loda z czekolada i karmelem. W trakcie byly snacki, a na sniadanie konkret, bo znowu makaron z miesem (lub omlet) plus inne didaskalia. Na koniec lotu zapytalismy stewardese, czy mozemy zabrac sobie firmowy kocyk, ktorym Minia byla przykryta w lozeczku – oczywiscie bez problemu go dostalismy i sluzyl nam przez cala podróz :) Lotnisko w Singapurze jest fantastyczne! Niedawno wyremontowane, zachwyca ogromna przestrzenia wspaniale zaprojektowana – kazdy tam moze znalezc mily zakatek dla siebie. Kaskady, egzotyczna roslinnosc, place zabaw dla dzieci, monumentalne rzezby, oczka wodne, a nawet butterfly room… Wszystko to tworzy bardzo przyjazna przestrzen dla podroznych.
Skorzystalismy ze specjalnego pokoju dla rodzicow, gdzie mozna przebrac dziecko i je nakarmic – czysto, przejrzyscie, kameralnie, komfortowe warunki. Wypoczywajac na lotnisko urzadzilismy Minii hamak z chusty, w ktorym czula sie spokojnie i bezpiecznie (naprawde goraco polecamy takie rozwiazanie!), a potem nosilismy ja w chuscie, w ktorej spala snem glebokim. Korzystalismy i z nosidelka (Baby Bjorn) i z chusty, ale wieksza przyjemnosc i nam, i dziecku sprawia noszenie w chuscie. Poza tym przy przejsciu przez bramki nosidelko trzeba zdejmowac (co jest troche klopotliwe), a w chuscie mozna spokojnie przeniesc malucha. Uwielbiam te nasza chuste nairobi! Musze tylko wprawic sie w jej wiazaniu, co nie jest takie latwe (trzeba okielznac 5 metrow materialu). Na lotnisku w Singapurze kolejne 4 godziny minely nam szybko. Lot do Sidney trwal 9 godzin i okazalby sie pelnym sukcesem, gdyby nie to, ze w polowie lotu zaczal wrzeszczec jakis australijski trzylatek, który wyrwal ze snu i przestraszyl nasza Minie. I zaczal sie koncert…Mala zaczela plakac tak, ze musielismy z nia umknac do toalety. Spedzilam tam z nia okolo 40 minut, az w koncu uspokoila sie i zasnela. Ale gdyby nie ten dzieciak to Jasminka w ogole nie plakalaby podczas tej trasy. Jednak pomijajac ten epizod cala podroz do Australii zniosla wysmienicie i zadziwila nas tym bardzo. Urodzona wedrowniczka! Na trasie do Sydney jedzenie bylo zdecydowanie lepsze – zaserwowano nam spaghetti z kurczakiem, marchewka i groszkiem, seafood na przystawke i pyszne lody. Sniadanie kontynentalne – na slodko z salatka owocowa z jablka, swiezego ananasa i papai. Radosc z powrotu do nowych, ale i tez znanych smaków w podrózy! W Sydney wyladowalismy o 6:00 rano. Okazalo sie, ze nasze bagaze nie dolecialy z Singapuru. Nawet dobrze sie zlozylo, bo nie mielibysmy jak sie zapakowac do samochodu Kacpra, ktory po nas przyjechal, a tak to kilka godzin pozniej (wraz z przylotem nastepnego samolotu do Sydney) dostarczono nam do domu Kacpra i Romy caly nasz ekwipunek (dwa plecaki i gondole od wózka). Wlasciwie zaraz po tej dalekiej podrozy zasnelismy w trójke budzac sie dopiero poznym popoludniem po przyjsciu Kacpra z pracy. Porozmawialismy, Kacper wspaniale zajal sie Minia, zjedlismy kolacje, po czym wykapalismy malucha w… umywalce (nie bylo bowiem innej opcji, a taki 1,5 miesieczny bobas wszedzie sie miesci i nie sprawia problemu ;) Malej to rozwiazanie calkiem sie podobalo i najwidoczniej potrzebowala takiej przyjemnej kapieli, bo wyrazala cala soba pelne zadowolenie :) Zasnela slodko, ale w nocy budzila sie, bo ja brzuszek bolal. Musze zwrocic jeszcze wieksza uwage na diete. Niemniej cala podroz do Oz Minia przebyla dzielnie i dostaje od nas za to zloty medal :) Mam nadzieje, ze spodoba sie jej nasz styl zycia i szybko sie do niego dostosuje (zreszta nie ma innego wyjscia – w takiej to juz sie rodzince urodzila ;). Wedlug nas najwazniejsza dla dziecka jest milosc i bliskosc rodzicow, poczucie bezpieczenstwa oraz nieograniczony dostep do piersi mamy :) Reszta, czyli tzw. trudy podrózowania, my rodzice bierzemy juz na siebie. „Bycie w drodze” sprawia jednak , ze jestesmy szczesliwi, a to, ze podrózujemy juz w Trojke to jeszcze bardziej to poczucie szczescia poteguje :))) Nie sadzilismy, ze tak szybko wrocimy do Australii i to w powiekszonym skladzie rodziny ;) Minal zaledwie rok, a tyle sie u nas zmienilo… Jutro ruszamy juz w droge! Pod Góre Kosciuszki!