Pobudka, za oknem slonecznie i egzotycznie! Dzisiaj wyjezdzamy od Romy i Kacpra, ale na pewno jeszcze do nich wpadniemy. Kacper zaproponowal nam lot w tandemie na paralotni! – to bylaby najpiekniejsza rzecz jaka przytrafilaby mi sie od czasu porodu. Mozliwe, ze spedzimy jakis wspolny weekend w fajnym terenie. Wlasnie podjechal do nas facet z firmy CampaHomes (a wlasciwe TravelVans, który wykupil okolo 5 lat temu firme CampaHomes) z kamperem wynajetym na miesiac (wyszperalismy w internecie najtansza opcje). Cena okazala sie byc taka jak wczesniej uzgadnialismy (ufff!). Wszystko w nim jest – pelne wyposazenie: lozko, stolik, krzesla, kuchenka, lodowka, spiwory, poduszki i nawet telewizor!… To nasz maly domek na kolkach, w ktorym mozemy spac w najpiekniejszych zakatkach Australii. Malucha bedziemy przewozic w gondolce, ktora zainstalujemy i przymocujemy pasami z tylu samochodu. Minia uwielbia spac podczas podrozy, wiec sadzimy, ze bedzie spokojnie. Pakujemy sie, lecimy nad ocean na spacer, drobne zakupy w markecie Aldi (podobno tanio i dobra jakosc produktów :) , rzut okiem na nasz ulubiony sklep sportowy i…w droge. Mamy dzisiaj do pokonania ok. 400 km, czyli mniej wiecej 4 godziny jazdy autostrada. Wieczorem bedziemy pod Gora Kosciuszki. Jutro tam wlasnie zaczyna sie festiwal Kozzie Fest. Szkoda, ze akurat trafilismy na przesuniecie czasowe – slonce zachodzi juz ok. 18:00, wiec bedziemy musieli dosc wczesnie wstawac, zeby korzystac z dnia.