W końcu po dziesięciu intensywnych dniach przygotowań do wyprawy możemy ruszyć w trasę! Nasz rower z nowym ekwipunkiem w postaci wypchanej po brzegi lewej sakwy (drugą kurier dostarczy już do Świnoujścia), wygodnego fotelika Hamax Plus i porządnego bagażnika (sprzęt ten zawdzięczamy firmie Velo) nabrał bardziej ekspedycyjnego charakteru. Jeszcze przed wyjazdem przechodziłam w domu szybki kurs zmiany dętki. Pod bacznym okiem męża :-) Sądziłam, że to bardziej skomplikowana sprawa, chociaż w trudnych warunkach brak doświadczenia może tę prostą czynność skutecznie zagmatwać. Ale mam nadzieję, że na R10 (Europejskiej Trasie Rowerowej) spotkam życzliwych rowerzystów gotowych przyjść z pomocą dwóm uroczym damom ;-) Jednak w razie takich nieszczęsnych wypadków dostaję w Poznaniu od bardzo przyjaznego Wojtka z Dobrych Sklepów Rowerowych WS zestaw 4 zapasowych dętek. Oczywiście z życzeniami żadnych przebitek na trasie. Mało tego, żeby podróż była bezpieczna zakłada mi dodatkowo kask na głowę i dorzuca błotniki (więcej takich sprzedawców!). Te ostatnie przydadzą się z pewnością, bo pogoda nad Bałtykiem bywa kapryśna. Ale znając nasze szczęście…będzie pogodnie, a co tam! Zresztą nie musimy daleko szukać szczęścia, bo – zgodnie z tekstem, który jest na naszych wyprawowych koszulkach (o które zadbał nasz główny sponsor – woda „Mama i ja”) – szczęście jest tuż obok mnie (czyli to ten mały słonik w foteliku rowerowym). I nic więcej mi naprawdę nie trzeba, żeby cieszyć się podróżą. Ahoj przygodo!
Tak oto przygotowane do trasy (zaopatrzone zarówno w GPS, jak i zwykłą mapę), z wyznaczoną dzienną dawką kilometrów (ok. 40 – ze względu na Jaśminkę), z planem odkrywania atrakcji w nadmorskich miejscowościach (na ile czas pozwoli), z chęcią znajdowania na wybrzeżu ośrodków przyjaznych rodzinom z dziećmi, a przede wszystkim cieszenia się z bycia w drodze, startujemy z poznańskiego Folwarku na stację kolejową. Oddycham z ulgą, bo szybko przystosowuję się do ciężaru roweru. Jest w porządku, już wiem, że dam radę ujarzmić tę maszynę na dwóch kółkach. Wszak urodzony ze mnie Kołodziej! Mój śp. dziadek – właśnie Kołodziej – jako pierwszy miał rower we wsi i żyłkę cyklisty niemałą. Tę pasję odziedziczyłam chyba właśnie po nim. Mogłabym tak krążyć w koło po świecie. Wracając jednak do podróży…
Dojeżdżamy na dworzec, szybko kupuję bilety do Świnoujścia z przesiadką w Szczecinie Dąbie (niestety tak wypadło mi połączenie). Za 7 minut odjazd pociągu, na szczęście z peronu 4, na który nie muszę przenosić tunelem roweru. Pedałuję przez peron jak szalona robiąc slalomy między ludźmi, w kierunku ostatniego wagonu. Tam zazwyczaj ulokowany jest przedział rowerowy. Uff, konduktor na horyzoncie, pociąg nam już nie zwieje. Dużo podróżuję koleją, zarówno z Jaśminką, jak i niejednokrotnie z ciężkimi bagażami. Nigdy jednak nie stresuję się tym, że nie wpakuję czegoś do pociągu. Zawsze w odpowiednim momencie znajdzie się w pobliżu silna męska dłoń. Nasz rower błyskawicznie znajduje się w odpowiednim miejscu bagażowym, tuż obok dwóch innych dwukołowych pojazdów. Siadamy w przedziale, z którego możemy rzucić okiem na rower. Udajemy się na wycieczkę po wagonach i przedziałach, organizujemy konkurs na spostrzegawczość (czyli kto zobaczy jak najwięcej interesujących rzeczy/ budowli/ zjawisk/ sytuacji za oknem. W przedziale Jaśminka wpada w szał malowania śpiewając piosenkę „Wsiąść do pociągu bylejakiego, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet…” W pewnym momencie patrzy na mnie i mówi: „Mamusiu, czemu nie śpiewasz?”. Spoglądam na współpasażerów… Właściwie, czemu nie?
W Szczecinie Dąbie mamy szczęście, bo wraz z nami wysiada męska ekipa z rowerami i sprzętem windsurfingowym. Podłączamy się do nich z ekwipunkiem. Jeden z panów zamierza przejechać rowerem całą północną granicę Polski – ok. 100-110 km dziennie. Myślę, że jak na wyprawę solo to dobry dzienny dystans. W przypadku podróży z dzieciakiem taka jazda nie wchodzi w grę. Dalszą drogę jedziemy pociągiem osobowym do Świnoujścia. Tam już na dworcu czeka na nas „wysłannik” Karol. Jeszcze tylko przeprawa promem i lądujemy z Jaśminką u przyjaciół z Sycowa, którzy goszczą nas po królewsku w przyjemnym apartamencie tuż przy promenadzie. Pierwsze koty za płoty – dobrnęłyśmy do linii startu naszej wyprawy!