Pobudka o 7:00 rano, słonko przebija za oknem. Jaśminka szybko zaprzyjaźnia się z rówieśnikiem Karolkiem i od samego poranka wpadają w żywioł zabawy. Dzisiaj musimy czekać w Świnoujściu na przesyłkę kurierską z prawą sakwą firmy Hamax. Przynajmniej do 14:00. W międzyczasie zwiedzamy najbliższe atrakcje, zaczynając oczywiście od spaceru po plaży  – najszerszej w Polsce. Miejsca na plażowanie jest tyle, że każdy może znaleźć jakiś kameralny zakątek dla siebie.  Jaśminka zachwycona morzem szaleje ze swoim kompanem. Jako majtkowie szorują „pokład” na „pirackiej wyspie” za pomocą czerpaka. Z zaangażowaniem szukają bałtyckich skarbów i z wielkim entuzjazmem wymieniają się spostrzeżeniami. Wspaniały obrazek  dzieciństwa. Przed południem wsiadamy na rower i jedziemy do niemieckiego miasteczka Ahlbeck – położonego najbliżej granicy z Niemcami. Jestem pod wrażeniem świetnie zorganizowanych tras rowerowych na wyspie Uznam. Istny raj dla cyklistów! Nie ma się co dziwić, że rowerzystów jest tutaj od groma. Warto przyjechać do Świnoujścia, bo nie można się z pewnością tutaj nudzić. Co ciekawe, przejeżdżamy granicę i od razu rzuca się w oczy niemiecki ordnung. Spacerujemy po  molo w Ahlbeck. Wzrok przykuwają malownicze kosze poustawiane na plaży. Jaśmince najbardziej podobają się rowery wodne ze ślizgawkami. Ciekawy wynalazek. W drodze powrotnej nie omieszkamy zrobić sobie zdjęcia dokładnie na granicy polsko-niemieckiej przy trasie R10. Tutaj właśnie zaczyna się nasza wyprawa prowadząca bałtyckim szlakiem rowerowym. Patrząc te piękne ścieżki rowerowe początek trasy wygląda zachęcająco. Musimy szybko wracać, bo kurier zapowiedział się z przesyłką. Instalujemy sakwę i ruszamy z Jaśminką w drogę, teraz już całkiem na serio. Po drodze podjeżdżamy pod charakterystyczny w Świnoujściu wiatrak. Ciężko mi jednak przemieszczać się z obładowanym rowerem po piasku… Docieram do celu, ale daleko tak nie pociągnę, to zbyt męczące. Oglądamy Fort Anioła i Fort Zachodni, ale nie mamy wiele czasu. Mkniemy do najwyższej nad Bałtykiem latarni morskiej (68m), jednej z najwyższych w Europie. Oczywiście motywuję Jaśminkę i dzielnie pokonuje 308 stopni. Otrzymuje za ten wyczyn certyfikat i jest z siebie bardzo dumna. Może uda nam się razem zobaczyć wszystkie na wybrzeżu latarnie. Dalej wjeżdżamy na leśny odcinek trasy R10. I tutaj nie jest już tak miło i przyjemnie. Spotkana na drodze cyklistka mówi, że jest naprawdę ciężko. Ma rację. Błoto i okropne chmary komarów to nie najlepsza kombinacja. Jestem lekko przerażona, ale nie mam innego wyjścia. Smaruję nas porządnie repelentami i ruszam w ten las. Pocieszam się tym, że od czasu do czasu (choć rzadko) ktoś jednak przejeżdża tą trasą. Zapieram się w sobie i sunę do przodu, przebijając się chwilami pieszo przez błoto. Nie sądziłam, że w pierwszy dzień będzie tak ciężko. Ale pomimo tego jest też we mnie i Jaśmince radość z pokonywania tych trudności. Mała z zacięciem odpędza krwiopijcze intruzy ze słowami: „Mamusiu, pomogę ci! Przegonię te komary z caaałego lasu!” Na osłodę zrywam jej prosto z krzaczka garść jagód. Mijamy piękny odcinek drogi porośnięty bujnymi paprociami. Jaśminka komentuje: „Wygląda tu jak w lesie deszczowym…”. Po tej trasie z ogromną ulgą witamy cywilizację w Międzyzdrojach. Jest już dosyć późno – lokujemy się na kwaterze i idziemy na kolację do przytulnej włoskiej knajpki „Astoria” ulokowanej w dosyć kameralnym miejscu na końcu Promenady Gwiazd. Po tak wyczerpującej podróży wszystko doskonale smakuje. Właściciel jest bardzo pomocny i sympatyczny – pomaga nam z rowerem, daje Jaśmice klocki do zabawy, a w prezencie wręcza jej pięknego świeżego  borowika do zasuszenia. Czuję w tym miejscu klimat domowego ogniska, który w takich sytuacjach doceniam najmocniej. Pierwszy dzień wyprawy za nami! Co będzie dalej? Mam nadzieję, że choć trochę lżej na trasie…