Budzimy się z nadzieją, że trasa tego dnia będzie dużo łatwiejsza i przyjemniejsza… Poza tym zmierzamy do Dębek, a tam mamy fantastyczną „bazę” z iście domowo-salonowym klimatem. Dla Jaśminki to dodatkowa radość i motywacja, bo spotka się tam z babcią i dziadkiem, którzy przyjechali do Dębek na weekend w gościnę do przyjaciół. My również zostałyśmy zaproszone, by dołączyć do tego szacownego grona, z czego bardzo się cieszymy! Tymczasem krzątamy się po dość dużym i w miarę przytulnym pokoiku w hotelu Wodnik (co mi tu nie pasuje to zapach przypominający klimaty PRL-u, starych domów wczasowych). Wyposażenie jest owszem eleganckie i nowe, ale mury budynku przesiąknięte są klimatem dawnych lat, co nie wpływa pozytywnie na mój odbiór tej przestrzeni hotelowej. Podobnie jest ze śniadaniem – wszystko jak należy, duży wybór, szwedzki stół, a jednak i personel, i atmosfera stwarzają wrażenie jak z odległych czasów. Przed budynkiem jest plac zabaw dla dzieci, trampolina, domki do zabawy. Natomiast sala zabaw w samym hotelu nie zachęca do korzystania z animacji, które podobno odbywają się tu trzy razy w tygodniu od 15:00 do 17:00. Nie ma w niej prawie żadnych zabawek, jak i miłego otoczenia, w którym dzieci mogłyby poczuć się komfortowo. Hotel nie wygląda mi na wyjątkowo sprzyjający rodzinom z dziećmi.  Można tu skorzystać z zabiegów wellness i SPA, więc jakieś plusy się na pewno znajdą ;-) Osobiście jednak szukam innych miejsc.

Po śniadaniu wyruszamy do centrum zwiedzić duży port w Łebie, a następnie plażę. Tam spotykamy dzikie tłumy, plaża mieni się wszystkimi możliwymi kolorami. Jest jak na jarmarku. Głośno i ciężko przejść spokojnie deptakiem. Na  ulicy wielu kierowców minibusików czeka na chętnych do przewozu na ruchome wydmy. Pytam, jak to jest daleko i dowiaduję się, że 10 km w jedną stronę. No cóż, tym razem tam nie dotrę, nie mamy na tyle czasu, choć to z pewnością duża atrakcja. Gdybym miała wybierać to na wakacje zatrzymałabym się raczej w Rowach niż w Łebie i stamtąd badała okolicę. Wyjeżdżamy z miasta i wjeżdżamy w R10 biegnącą lasem. Kolejna niespodzianka! Sądziłam, że z Łeby pójdzie już nam gładko, ale jakże się myliłam! Piach, korzenie, błoto! Znowu muszę  często prowadzić rower, chociaż stopień trudności trasy nie równa się z wczorajszą. Znowu nie mogę uwierzyć w jakość wyznaczonej tymi terenami europejskiej trasy rowerowej. Co rusz zsiadam z roweru i tak przez 8 kilometrów!!! Zaciskam zęby i mam ochotę krzyczeć z bezsilności. Od Kluk aż do Dębek trasa jest okropna. W miejscowości Osetnik (dawnym Stilo) zatrzymujemy się z Jaśminką i wchodzimy (już bez roweru) na wierzchołek sporej wydmy, gdzie znajduje się latarnia morska (zbudowana w latach 1904-1906). Charakterystyczne są dla niej kolory (granat, biel i czerwień). Widok z latarni jest niesamowity – na ogromne połacie lasów, wydmy oraz wybrzeże Bałtyku. Przypominają mi się gęste lasy w Tasmanii… Bajkowy klimat. W Stilo pałaszujemy świeżą rybę i wjeżdżamy na R10. Niby ma być lepiej (jak wynika z relacji spotkanych ludzi na trasie), ale nie dla mojego rowerowego załadunku. Znowu piach. Tak często miewam na tej trasie kłopotliwe dla mnie fragmenty (piach doprowadza mnie do szaleństwa), że postanawiam zboczyć z R10 i jechać do Ciekocina. Nawet dobrze się składa, bo wiele słyszałam o tej kaszubskiej wsi. Słynie ona z niesamowitej ilości bocianich gniazd. Faktycznie, bocianów jest tutaj bez liku! Spacerują sobie swobodnie  po polach – fantastyczny widok! Dalej wjeżdżam do Ciekocinka i nie mogę uwierzyć – po prawej stronie mijam piękny pałac z ogrodem, cudownie odrestaurowany. Zasięgam języka. Okazuje się, że niebawem kończy się projekt rewitalizacji i rozbudowy zespołu dworsko-parkowego w Ciekocinku. Będzie się w nim mieścił m.in. hotel – teren jest naprawdę wspaniały. Droga od Ciekocina cały czas biegnie pod górkę. Raczej pod wielką górę! Pedałuję ile sił w nogach, ale łatwo nie jest. Z każdym dniem coraz trudniej… Zmęczenie daje o sobie znać. Za Białogórą (miejscowość słynie z jednej z największych stadnin koni – super miejsce na wakacje!) czeka mnie jeszcze szutrowa droga do Dębek. Wraz z zachodem słońca docieramy z Jaśminką do celu. Czeka na nas gościnny, przytulny dom i wielka biesiada ze świeżymi pstrągami w przyjaznym gronie! Jaśminka rzuca się na szyję babci i skacze ze szczęścia, gdy widzi swoją przytulankę krówkę (jedyna rzecz, za która tak bardzo tęskniła w podróży to właśnie ta krówka ;-). W Dębkach na pewno dobrze wypoczniemy. Dzisiaj pokonałyśmy 50 km. Jutro dzień na regenerację i dalej suniemy już prosto na Hel!