Ogólnie klimat w Helu jest wystrzałowy, a wzmacniają go z pewnością obchody D-Day. Na ulicach przejeżdżają wojskowe samochody z lat 40., panowie w mundurach i panie w strojach z tamtych czasów przechadzają się po lokalnych knajpkach, nie zwracając na nic uwagi. Do tego muzyka z dawnych lat wyjątkowo wzmacnia tę wojskową atmosferę.Wgłębiam się bardziej, o co chodzi w tej rekonstrukcyjnej akcji… Okazuje się, że D Day Hel jest imprezą, która nawiązuje do największej w historii pod względem użytych sił i środków operacji desantowej podczas II wojny światowej, mającej na celu otwarcie tzw. drugiego frontu w zachodniej Europie. Operacja rozpoczęła się 6 czerwca 1944 pod dowództwem gen. Eisenhowera, a trzon sił inwazyjnych stanowiły wojska amerykańskie, brytyjskie i kanadyjskie, ale i również żołnierze 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka. Lądowanie w Normandii, dzień rozpoczęcia operacji został nazwany przez aliantów D-
Day, czyli Dzień D (termin ten oznaczał nienazwany dzień, w którym rozpoczyna się lub ma się rozpocząć dana operacja). D-Day Hel jest pomyślany jako parada żywej historii, w której publiczność podziwia z bliska na ulicach Helu uczestników imprezy w mundurach historycznych, prawdziwe pojazdy wojskowe z tamtych lat oraz obserwuje je w trakcie widowisk ukazujących epizody bitewne. Wspaniale, bo można zobaczyć nie tylko przechadzających się po mieście Helu żołnierzy walczących wówczas armii (niczym małym francuskim miasteczku z Normandii z 1944 r.), ale także zobaczyć to wszystko w akcji!
W ciągu dnia zwiedzamy oczywiście latarnię w Helu. Takich kolejek to jeszcze nie widziałam, ale jesteśmy wytrwałe ;-) Mała ma taką wprawę przy wchodzeniu po krętych schodkach, że niemalże wlatuje na szczyt. Podsumowując: oprócz latarni w Czołpinie (Kikucie i Jastarnii, ale te ostatnia i tak nie są udostępnione do zwiedzania) zdobyłyśmy wszystkie pozostałe nadmorskie latarnie: w Świnoujściu, Niechorzu, Kołobrzegu, Gąskach, Darłowie, Jarosławcu, Ustce, Stilo, Rozewiu i Helu (10 latarni). Możemy śmiało starać się o zdobycie Turystycznej Odznaki Miłośnika Latarń Morskich „BLIZA” (tpcmm.pl).
Wieczorem wbijamy się z Jaśminką na pokaz mody damskiej z lat 40.-tych. Rewelacja! W knajpie „Kutter” (super klimat!) trafiamy na koncert muzyki z tamtych lat. Po wspaniale urządzonych wnętrzach w stylu żeglarskim snują się elegancko ubrane damy i przystojni panowie w mundurach. Na plaży z kolei panuje atmosfera z innej, bardziej współczesnej bajki. Otwarta scena Polsatu i wyłapywanie talentów w ramach Must be the Music ;-)
Następnego dnia zwiedzamy fokarium i Stację Badawczą Uniwersytetu Gdańskiego zajmującą się ochroną i odtwarzaniem populacji fok w Bałtyku. Super, bo trafiamy na pokaz karmienia, co stanowi dużą frajdę dla dzieci. Po obiedzie w ulubionej już knajpce „Kutter” (zamawiamy „półmisek szypra”) idziemy na plażę na najdalej wysunięty cypelek na Helu. Przygoda dobiega końca… Czeka nas jeszcze przeprawa taksówką wodną z Helu do Gdańska i podróż pociągiem do Poznania (z przesiadką w Toruniu).
Wyprawę zaliczam do tych najwspanialszych! Zupełnie inaczej poznaje się polskie wybrzeże przemieszczając się na rowerze… Mam wrażenie, że na nowo je poznałam i jeszcze bardziej doceniłam urok Pomorza. To był pięknie i bardzo aktywnie czas spędzony z Jaśminką! Przeżyłyśmy razem tyle różnorodnych sytuacji… Materiał na bajkę inspirowaną podróżą prawie gotowy ;-) Gdybym miała powtórzyć tę wyprawę przeznaczyłabym na nią co najmniej 3 tygodnie lub nawet cały miesiąc. Tylko dlatego, żeby rozłożyć odpowiednio siły i mieć więcej czasu na pobyt w co ciekawszych miejscowościach. Trasę ze Świnoujścia do Helu samemu można pokonać w tydzień, a nawet w 4-5 dni. Ale nie o to przecież w tym chodzi. Z dzieckiem jest zupełnie inaczej, ono potrzebuje czasu, oddechu, zabawy… Naprawdę polecam takie wakacje!!! W każdej chwili można poczuć dogłębnie „tu i teraz”, zdystansować się do wielu spraw i docenić po trudach podróży najprostsze rzeczy.
A poza tym to niezły trening ;-)