Od rana zapowiada się słoneczny dzień. Mamy nadzieję, że pogoda będzie nam dzisiaj sprzyjać. Nie ma nic gorszego niż jazda na rowerze lasami przez błoto. Oczywiście mając odpowiedni rower i bez małego pasażera w foteliku może to być niezła frajda, ale niekoniecznie w tym przypadku ;-) Jaśminka korzysta jeszcze ile sił z atrakcji u Familijnych. Zaprzyjaźnia się z rówieśniczką Zuzią – córeczką przesympatycznej Kasi i Piotra, którzy jak tylko dowiedzieli się o naszej wyprawie przyjęli nas w swoim ośrodku naprawdę z otwartymi ramionami. To jest rodzaj tej pięknej energii, którą ludzie między sobą wyczuwają i się nią wymieniają. Dziewczynki szaleją razem na placach zabaw i – podobnie jak z Karolkiem w Świnoujściu – emocji jest co niemiara. Aż szkoda wyjeżdżać patrząc na radość maluchów… Schodzimy jeszcze na plażę w Dziwnówku – nie jest zbyt szeroka i bardzo zatłoczona w sezonie. Sądziłam, że ta miejscowość będzie bardziej kameralna, ale dla dzieci jest tu atrakcyjnie. Na koniec instalujemy sakwy na rower i ruszamy w trasę eskortowane przez ekipę z ośrodka Familijni, którzy pedałują obok mnie na gokartach. Na jednym z nich jedzie obok Zuzi szczęśliwa Jaśminka. Pożegnanie kończy się lekkim smutkiem, bo prz
yjaźń ledwo co zdążyła zakiełkować, a tu czas wyjeżdżać… No nic, przed nami jeszcze wiele ciekawych miejsc, ludzi, sytuacji… Trasa R10 od Dziwnówka do Pobierowa biegnie przez las. Jest sucho, więc leśną ścieżką jedzie się doskonale. Na plaży jest patelnia, natomiast jazda na rowerze w takich terenach, nawet gdy jest dość upalnie, dostarcza wiele przyjemności. Od Pobierowa do Trzęsacza jedziemy już szeroką asfaltową drogą, w późniejszym odcinku zjeżdżamy na główną uliczkę tuż przy morzu. W Trzęsaczu zatrzymujemy się na dorsza (niestety ze świeżych ryb dostępne są tylko flądry). Tutaj największą atrakcją dla Jaśminki jest przebieraniec Neptun. Dostojnie stoi przy ruinach zabytkowego kościółka położonego kiedyś 1800 metrów od linii brzegowej, a obecnie tuż na skarpie przy morzu. Odkąd Mała zakochała się tego lata w kazimierskiej czarownicy (ujęła ją cukierkiem i specjalną pieczątką „Przyjaciel Czarownicy”, w środku której był kot – taaak, to był profesjonalny przebieraniec ;-) to nic ją tak nie kręci jak
mimowie i postaci z bajkowego oraz mitologicznego wymiaru. Nieśmiało podchodzi do niego i podziwia, po czym jeszcze przez długi czas przeżywa to spotkanie. Ta fascynacja staje się okazją do tego, żeby zainspirować ją opowieścią o Neptunie – bogu wód, chmur i deszczu, a także opiekunie koni i wyścigów. Podjeżdżamy też do miejsca, gdzie przebiega 15 południk, który wyznacza czas środkowoeuropejski. Dalej suniemy przepiękną trasą wzdłuż klifów nad samym morzem do Rewala. To spokojna, zadbana i sympatyczna miejscowość, z pięknym deptakiem i dużą ilością zieleni. Przystajemy przy rzeźbie z kulą ziemską, Różą i Małym Księciem. Znowu znajduję okazję do tego, by opowiedzieć Jaśmince historię o wielkiej Przyjaźni, Miłości i relacjach między ludźmi. O tym, co tak naprawdę jest ważne. Z Rewala jedziemy do Niechorza już asfaltową drogą (mamy trochę problem ze znalezieniem trasy R10, bo w Rewalu jest ona słabo oznakowana). Mamy dosyć mało czasu, a pogoda zmienia się radykalnie. Na niebie pojawiają się ciemne chmury, a kolejny nocleg zaplanowany mamy w Rogowie, czyli przed nami jeszcze 28 km. Żwawym krokiem wchodzimy na latarnię w Niechorzu i tym sposobem Jaśminka zdobywa drugi certyfikat.
Znowu rozpiera ją duma. Najlepsze jest to, że do wyjścia na wieżę motywuje ją nic innego tylko to, że jej ukochany misiu Pisiu zobaczy z góry wesołe miasteczko. Pędem przebiera nóżkami po krętych schodach i już na górze z ekspresją pokazuje misiowi wszystkie możliwe karuzele kręcące się na dole. A kiedy proponuję jej widok z drugiej strony na morze, to komentuje: „Tylko morze, i morze…..”;-) W nagrodę za to, że tak dzielnie maszerowała zabieram ją na przejażdżkę Młyńskim Kołem. Czasu coraz mniej, więc wskakujemy na rower. Jadę tak szybko jak tylko jestem w stanie, żeby nadrobić zaległości. Niestety na trasie w Skalnie za Pogorzelicą niebo staje się ciemnogranatowe, a w oddali widać błyskawice. Sytuacja nie jest ciekawa, bo jestem tak naprawdę „nigdzie”. Lada moment zacznie padać. Zatrzymuję się przy przystanku autobusowym z
zadaszeniem. Tam zostawiam rower, a z Jaśminką chowamy się w przydrożnej chacie, która dopiero się buduje. Uff, mamy dach nad głową i jesteśmy w bezpiecznym miejscu. Po pewnym czasie zaczyna padać, jedna z błyskawic uderza w okolicy pobliskiego jeziora. Najśmieszniejsze jest to, że z jednej strony biją pioruny, a z drugiej obserwujemy piękny zachód słońca (z domu będącego w trakcie budowy mamy widok na jezioro Liwja Łuża, latarnię w Niechorzu oraz podświetlone Młyńskie Koło. W ciemnym już domu (mamy latarkę :-) odkrywamy jeszcze jednego lokatora – małą myszkę. A na półpiętrze stare plastry miody z pasieki. Jest niepowtarzalny klimat! Cudowna chwila, która mocno pobudza wyobraźnię i jeszcze bardziej nas łączy. Nie ma żadnej szansy, żeby teraz w trakcie burzy i w deszczu ruszyć dalej. Czekamy więc aż przejdzie nawałnica rozmawiając o życiu, śmiejąc się z zabawnych historii (akurat Jaśmince przypominają się scenki z życia przedszkolnego),
zastanawiamy się, co by można było zrobić w tej sytuacji, jakie jest najlepsze rozwiązanie… Zaangażowanie i odwaga Jaśminką są nie do opowiedzenia. Dzielna dziewczynka – nie boi się burzy, ciemności i zawsze mnie wspiera w takich wyjątkowych sytuacjach. Magia tej chwili jest cudowna… Po godzinie pobytu w tym „schronie” deszcz już nieznacznie pada, więc zakładamy kurtki, Jaśmince kalosze, spodnie i tak zabezpieczone ruszamy w trasę. Ostatecznie w lekkim deszczu pokonujemy ok. 22 km. Przydało mi się to, że od kwietnia biegałam 10 km sześć razy w tygodniu i trenowałam kondycję. Sama mogłabym w deszczu jechać jeszcze dalej, jest w tym też coś fajnego. Zatrzymujemy się w Ośrodku Wypoczynkowym „Wiktoria” w Rogowie. Spać, spać, spać….