W siódmym dniu wyprawy odpoczywamy ;-) Może nie do końca, bo muszę koniecznie zrobić „przepierkę” (słowo to pokochałam odkąd zobaczyłam w Indiach codzienny rytuał „przepierki” w Gangesie odprawiany przez hinduskie kobiety o poranku). Wujostwo udostępnia mi kultową pralkę „Frania”. Przypominają mi się czasy dzieciństwa. Mama często prosiła mnie o pomoc przy opróżnianiu wody z pralki po skończonym praniu. Kontrolowałam ujście wody z węża, żeby się nie przelało w wiaderku – niezła fucha ;-) Po takim intensywnym tempie podróży – pedałowania i zwiedzania z dzieckiem – ten przystanek w Łazach działa kojąco zarówno na mnie, jak i na Jaśminkę. Czujemy się „jak u Pana Boga za piecem” – ciocia Wanda piecze specjalnie dla nas legendarny
drożdżowiec (znany chyba w całych Łazach), kosztujemy świeżo wędzonego łososia i pstrąga, wujek Andrzej sypie żartami, Jaśminka bawi się z kuzynką Nadią… Doceniamy każdą chwilę dnia ciepło myśląc o gospodarzach, którzy tak serdecznie nas goszczą. Jest też trochę błogiego plażowania w słońcu, niezbyt długo, bo popołudniu pada deszcz. Jutro czeka nas dość spory kawałek drogi do Jarosławca – ok.60 km. Musimy naładować akumulatory na dalszą podróż. W końcu półmetek za nami! :-D