Niegdysiejsza, maoryska Kororareka to dzisiejsze – położone na dalekim, północnym krańcu Wyspy Północnej – Russell. To właśnie tu, 17 lutego 1839 roku, z francuskiej barki Justine zszedł na ląd Nowej Zelandii Paweł Edmund Strzelecki. O ileż romantyczniej byłoby, gdybyśmy i my zaczęli swoje przygody z Długą Białą Chmurą (jak zwą swój kraj Maorysi) właśnie od tego miejsca. Niestety, w tym celu musielibyśmy przybyć tu statkiem. I to kilkadziesiąt lat temu, gdy był to pierwszy, stały, zamieszkany przez raptem 500. ludzi europejski port.
Nie do końca wiadomo, co Paweł Edmund przez te niecałe 2 miesiące pobytu tu dokładnie robił. Pewne jest np., że 5 kwietnia został zaproszony na kolację do domu ważnego brytyjskiego rezydenta Jamesa Busbyego (do dziś dom ten można zwiedzać), od którego później, płynąc do Sydney, otrzymał mocny list polecający (z błędnie zapisanym nazwiskiem Strelinski). Wcześniej jednak spotkał się też z dwoma innymi, ważnymi osobistościami – pierwszym w kolonii katolickim biskupem Francois Pompallierem, którego dom i drukarnia do dziś są atrakcją turystyczną w Russell, oraz Papahią – głową plemienia Te Rarava w Hokianga Harbour. Kilka ocalałych zapisków mówi, że w drodze z Waitangi (w pobliżu Russell) do Hokianga, Strzelecki prawdopodobnie odwiedził Kerikeri, gdzie stoi pierwszy w Nowej Zelandii magazyn zbudowany z kamienia, oraz wędrował brzegiem Jeziora Omapere. Z jego notatki „On mineral ores in British Colonies” (14 stycznia 1847r.), skierowanej do Lorda Greya, wynika, że badał złoża minerałów w południowo-wschodnim i zachodnim obszarze Wyspy Północnej. Pisze on w niej także o tym, iż badał również próbki z Wyspy Południowej, ale te zostały dostarczone mu przez Maorysów. Z tego może wynikać, że sam na niej nie był. Wcielimy się więc w detektywów i wszystko to sprawdzimy. Może znajdziemy dziennik okrętowy Justine lub coś w archiwach plemiennych?
10 kwietnia 1839 roku Strzelecki wsiadł w Russell na tę samą łajbę – Justine (z której nota bene wysiadł później przez pomyłkę w zapisie jako Traliski) – i popłynął w kierunku swojej największej przygody, Nowej Południowej Walii na ziemiach australijskich, co później zaowocowało największym jego dziełem pt. „Fizyczny opis Nowej Południowej Walii i Ziemi Van Diemena”.
Obecnie opcje lądowania w kraju Kiwi oscylują najczęściej między Auckland (największy) i Christchurch, ewentualnie – w mniejszym stopniu – Wellington (krótki pas lądowiska) i Hamilton (połączenia raczej wewnętrzne i Australia).
Wprawdzie nie jest nam dane zacząć przygodę tak jak to zrobił Strzelecki, ale nasz plan z grubsza zakłada lądowanie 9 marca w Auckland, po 2-3 dniach przelot do Christchurch i stamtąd już kamperem na sam dół przez Dunedin i z powrotem przez obie wyspy na sam szczyt do Bay of Islands, czyli wspomnianego wcześniej Russell. Dlaczego nie lądujemy od razu w Christchurch? Bo akurat w dzień przylotu w Auckland odbywa się duża impreza – Pasifika Festival – jednym słowem 10 różnych kultur Wysp Pacyfiku w jednym miejscu przez dwa dni! Przeczuwamy istny szał! Pewnie nie będziemy pierwszej świeżości, ale co zrobić. Sami powiedzcie, Wy byście sobie darowali? ;)
Póki co przygotowania idą pełną parą – najważniejsze, że dostaliśmy urlopy na 6 tygodni (warto było w ubiegłym roku zachować kilka dodatkowych dni wolnych na konto dłuższej wyprawy). Finanse dopinamy. Ogólny plan podróży również obecny. Ogólny bo w Nowej Zelandii, tak samo jak w Australii, na każdym niemal kroku można się wręcz przewrócić o dobrze wyposażony punkt informacyjny (mapki, katalogi, kupony zniżkowe itp). Nie to co Ameryka Południowa ;)
W kolejnej notce, już niebawem, opiszę Wam w jaki sposób, od strony technicznej, będziemy publikować wpisy w podróży. Może kogoś to zainteresuje. I nie chodzi o korzystanie z darmowych wifi lub kafejek. Będzie o zminimalizowaniu ilości elektroniki (i tym samym zbędnych kilogramów).
Do zobaczenia!